Grę Zorro, nawiązującą do przygód legendarnego kalifornijskiego Janosika, wypuściła na rynek w 1985 roku firma Datasoft. Była to jedna z pierwszych na rynku gier typu puzzle-adventure, polegających na przemierzaniu świata, odnajdywaniu przedmiotów i rozwiązywaniu łamigłówek.
Seniorita zostaje podstępnie porwana przez komendanta Garcię i jego ziomków, a następnie uwięziona w skrzętnie chronionej twierdzy. Przerażona, wyrzuca z balkonu chusteczkę, która upada obok przyzamkowej studni. Tam też podnosi ją nasz dzielny Zorro i wyrusza na ratunek ukochanej. Od tej chwili gracz musi wziąć sprawy w swoje ręce i uwolnić ukochaną kobietę z rąk oprawców.
Twórca gry, James Garon, zadbał o to, by klimatem jak najbardziej zbliżyć się do filmowych adaptacji legendy o Zorro. Urocza Seniorita ma piękną, meksykańską suknię, o czym przekonać się mogli ci, którzy dobrnęli do końca całkiem ciekawie napisanej fabuły. Przebiegły i okrutny Garcia odgrywa w iście filmowym stylu czarny charakter i jest oczywiście ostatnim przeciwnikiem Zorro w drodze ku ocaleniu ukochanej. Nad głową bohatera świszczą armatnie kule wystrzeliwane przez siepaczy Garcii, a z wieloma z nich Zorro musi toczyć pojedynki szermiercze na śmierć i życie
Pod względem grafiki i silnika, gra "Zorro" przypomina wydaną rok wcześniej i cieszącą się większą popularnością platformówkę "Bruce Lee". Od kalifornijskiego Janosika, w przeciwieństwie do japońskiego mistrza karate, oczekuje się jednak więcej gimnastyki umysłowej, mniej zaś zdolności zręcznościowych. Rozwiązywanie zagadek może dla wielu graczy okazać się zbyt żmudne, a powtarzalność podchodzenia do wielu wyzwań - nudna.
Jednak dla osób, które lubią rozwiązywanie łamigłówek, gry skojarzeń i eksperymenty, "Zorro" powinien dostarczyć świetnej - choć nie przesadnie trudnej - rozrywki na dobre kilka godzin. Po raz kolejny potwierdza się stara prawda o grach komputerowych sprzed lat. Im mniejsze możliwości graficzno-sprzętowe, tym większa inwencja twórców, by zrekompensować je zabawnymi, nieoczywistymi pomysłami fabularnymi, czyli tym, na czym opiera się idea puzzle-adventure.
Aby uwolnić ukochaną, Zorro potrzebuje trzech atrybutów: „Kielicha Honoru”, „Podkowy Szczęścia” oraz „Trzewików Żwawości”. Zdobycie każdego z nich wymaga – jak się łatwo domyślić, odpowiedniego dopasowania przedmiotów znajdowanych podczas mozolnej wędrówki przez twierdzę i prawidłowego wykorzystywaniu ich przy rozwiązywaniu kolejnych zadań
Na przykład (tu drobny spoiler!) trampolina, po której bohater może wskoczyć na jedno z kolejnych pięter wieży, zrobiona jest z brzucha barmana, którego to barmana Zorro wcześniej upija do nieprzytomności butelką rumu zdobytą wcześniej.
Gra „Zorro” czerpie pełnymi garściami z ogromnych możliwości graficznych, jakie dawały Commodore 64 i ZX Spectrum. Gracz poczuje się zarówno skwar i suchoty meksykańskiej ziemi, jak również chłód i wilgoć zamkowych katakumb. Kiedy Zorro biegnie, jego twarz staje się czerwona z wysiłku. Takie szczegóły robią naprawdę duże wrażenie
W grze widać staranność nie tylko o „efekty specjalne”, ale również o klimat, do jakiego przyzwyczaiły nas filmy o Zorro. Nie da się tego powiedzieć o muzyce i ścieżce dźwiękowej, która szybko doprowadza do skrętu kiszek. Najlepiej przed przystąpieniem do gry od razu nałożyć słuchawki choćby ze ścieżką dźwiękową do „Desperados”. Przy „Cancion del Mariachi” gra w Zorro z 1985 roku będzie prawdziwą przyjemnością.